Alicja Kujawska
Sasa Lubińska
Artystka Artystce
Alicja Kujawska – Sasa Lubińska
Chleb i róże
Część pierwsza: „Gotuj z Sasą”, cynamon i „Koń w Reykjaviku”
CHLEB I RÓŻE
Alicja Kujawska: Dzięki, Sasa, za spotkanie. Dzisiaj w ramach projektu Artystka Artystce odbędzie się spotkanie z Sasą Lubińską. Będziemy rozmawiać o sztuce oraz robić chlebek. „Rymuje” mi się to mentalnie z twoim programem Gotuj z Sasą, ale też i z moją pracą, która się nazywała Chleb i róże. Nawet masz tu różę.
W tle „Bread and roses” na gwizd i ukulele.
Sasa Lubińska: Produkty są tak ładnie ułożone, że trzeba je zaprezentować.
A.K.: Tak, tak. Jest mąka, orzechy nerkowca, daktyle, dla słodyczy, bardzo przyciemnione banany. Jest cytrynka. Tam będziemy ubijać cynamon. Dwa jajka. Jeszcze mamy…
S.L.: …proszek.
A.K.: Tak, proszek do pieczenia jest ważną ingrediencją. Dołożyłam odrobinę tłuszczu…
S.L.: …kokos.
A.K.: Tak. I piekarnik jest włączony.
S.L.: To doskonały pomysł, żeby rozmawiać, nagrywać podczas krojenia rzeczy (śmiech).
A.K.: I ubijania!
S.L.: I ubijania. To jest dokładnie to.
GOTOWANIE Z SASĄ
A.K.: Słuchaj, opowiedz o pomyśle Gotowanie z Sasą. Zgaduję, że nie był to program kulinarny, raczej prowokacja? (śmiech)
S.L.: Prowokacja? (śmiech) Powstanie tego programu sięga czasów, kiedy mieszkałam z Kacprem Szaleckim i Joasią Pawłowską w Gdyni. Joasia była osobą, która się do nas wprowadziła i zaczęła nas poznawać. Joasia lubi poznawać ludzi w ten sposób, że sprawdza co jedzą. Zajrzała i przeraziła się kompletnie, ponieważ ja robiłam sobie na przykład kanapkę z zupą z poprzedniego dnia
A.K.: No to pyszne!
S.L.: Też tak uważam. Ale Joasia była zaskoczona. I do tego była parówka. Sojowa, więc… Zafascynowało ją to, wyciągnęła kamery, zaczęła mnie nagrywać. I tak powstał program, więc on rzeczywiście przedstawiał jakieś kulinaria, a potem to już była wyższa szkoła abstrakcji.
A.K.: Lajfstyle.
S.L.: Więc tam oprócz gotowania działo się bardzo wiele. Na przykład animacje o nawiedzonym domu, w którym grzyby przejmują kontrolę nade mną i mordują. Tam było wszystko.
A.K.: Robiłaś gry?
S.L.: Zrobiłam jedną, właśnie z Joasią. Niedługo ją będziemy publikować. To jest taka gra… Uczyłam się robić gry w 3D. Ale ostatecznie zrobiłyśmy ją w takiej formie, która się nazywa „otome”. Tam są mangowe dziewczynki i trzeba odpowiadać na różne pytania, rozmawiać z nimi, żeby je poderwać.
A.K.: Aha.
S.L.: Takie płaskie, wjeżdżające obrazki z dziewczynkami, z którymi się rozmawia. To są gry dla dziewczyn, takie romantyczne. Gra zrobiona jest w tej formie. Oczywiście jest o czymś innym. O tym jak przylatuję na Ziemię, bo jestem osobą pochodzącą z planety Brokat. Tam poszukuję człowieka, żeby zrobić z niego androida. W tym czasie Joasia komunikuje się z ziemniakiem.
A.K.: (śmiech) No tak!
S.L.: Ziemniak, tak! I ten ziemniak przekazuje jej proroctwo. Ona ma mnie znaleźć. Szuka mnie w klubie BDSM. Tam się znajdujemy i jest romantyczna sytuacja.
A.K.: Bardzo (śmiech).
S.L.: Atakuje nas zła piekarka… Więc taka fabuła ma tam miejsce. I konioludzie i tak dalej.
My z Joasią robimy dużo takich kosmicznych rzeczy. Trochę kosmitów, trochę androidów, dużo w tym wszystkim jest ziemniaków, parówek.
A.K.: Może wrzuć już tutaj?
S.L.: Wrzucam.
A.K.: Aaa, spadł mi mikrofonik… I to były Twoje pierwsze realizacje?
REALIANIE
S.L.: To znaczy? (śmiech). Byłam wtedy na studiach. Już je kończyłam. Malowałam cykl malarski na temat sekt, a konkretnie sekt ufologicznych. Malowałam obrazy, które chciałam, żeby były, w moim mózgu oczywiście, kanonem przedstawień. Tak jak chrześcijaństwo ma swoje przedstawienia, kanon, żeby świętych pokazać w konkretny sposób. To była próba stworzenia kanonu przedstawień dla sekty ufologicznej. Mówię sekty, ale oczywiście z pełnym szacunkiem odnoszę się do tej grupy religinej – Raelian. Jest taka grupa religijna. Nazywają się Raelianie. Nazwa pochodzi od „guru”, który nazwał się Rael. On jest Francuzem. W latach 70. spotkał kosmitów, w górach we Francji. Tam napisał świętą księgę Raelian, o tym, że kosmici mu powiedzieli, że on jest prorokiem, pół-kosmitą, a oni stworzyli ludzkość. To jest grupa religijna, popularna zwłaszcza w Azji. Wiadomo, że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.
A.K.: (śmiech)
S.L.: We Francji to ma taką sobie popularność.
A.K.: W tym przypadku powiedzenie o proroku, który nie jest nim we własnym kraju, pasuje jak ulał (śmiech).
S.L.: Tak. Malowałam wielkie, kolorowe obrazy, które mówiły trochę o kosmitach, trochę o tej grupie.
A.K.: Chyba teraz możemy zmniejszyć temperaturę w piekarniku? Jak myślisz?
S.L.: Już zmniejszyłam. Pali się? Pali, nic nie zgasło. Nie wybuchniemy.
S.L.: Więc byłam na tym etapie w swoim życiu.
A.K.: Masz, trochę poubijaj, a ja to pokroję.
S.L.: Dobra. Czy tak, chyba będzie lepiej?
A.K.: Może się po prostu przestaniemy oszukiwać i weźmiemy…
S.L.: …sproszkowany cynamon? Tak można, ale jest pytanie czy cynamon w tej formie z moździerza byłby bardzo nieprzyjemny w odbiorze. Myślę, że jakby wrzucić taki jaki on jest teraz, to też byłoby ciekawie.
A.K.: No nie wiem…
S.L.: Czekaj, rozgryzam kawałek cynamonu.
Sasa gryzie cynamon, twarz jej się trochę wykrzywia.
A.K.: Sądzisz, że dasz radę to zjeść?
S.L.: Zobaczymy… Trochę ostre.
A.K.: No, ostre. Też mniemam, że może być ostre.
No dobrze, ale byłyśmy przy Raelianach i twojej próbie stworzenia ikonografii.
S.L.: Tak, to był mój dyplom. Nosił tytuł Jezus był kosmitą i trochę o tym opowiadał. Pokazywałam teledyski, bo wtedy robiłam bardzo niemelodyjną muzykę. Jestem w ogóle osobą kompletnie amuzyczną, nie mam żadnego słuchu, nie znam nut. I też nie mam żadnej praktyki, więc postanowiłam z tego powodu wydać płytę.
A.K.: (śmiech)
S.L.: Powiedzmy to sobie szczerze: „Najlepsza zabawa jest wtedy… Im mniej wiesz, co robisz, tym jest lepsza zabawa”. Kiedy człowiek zaczyna wiedzieć, co robi, to już się robi wtedy, nie tyle nudne….
A.K.: Rozumiem, chce być dobry.
S.L.: Czuje, że już powinien to zrobić w taki sposób, a nie inny. W związku z tym wydałyśmy z Joasią płytę. Joasia napisała trochę tekstów, w kompletnych abstrakcjach. Sprzedawałyśmy ją po piętnaście złotych.
A.K.: Hm, to już jest „kawał pieniądza”.
S.L.: Niby tak… Próbowałam wciskać ją ludziom za pięć dych i niektórym się udawało. My nadal funkcjonujemy z Joasią jako duet Brokat Films, bo tak się nazywamy. Mamy youtuba i Joasia, z jakiegoś powodu, ciągle znajduje miejsca, żeby to gdzieś pokazywać. Nie wiem dlaczego, ale ludzie chcą to oglądać. Na przykład ostatnio miałyśmy wystawę na Islandii, w Reykjaviku. Joasia tam teraz mieszka. Ta gra zresztą też jest na tej wystawie. No i tam Joasia zrobiła filmik, ja zrobiłam tę gierkę.
KOŃ Z REYKJAVIKU
S.L.: Zrobiłyśmy też wielką, dwumetrową rzeźbę konia z papier-mâché, taką kolorową. W przeddzień wystawy okazało się, że ta rzeźba nie będzie pokazana, bo kuratorka tak zdecydowała. Trochę to rozumiem, bo to było rzeczywiście… To był wielki, dwumetrowy koń z papieru, który wyglądał jakby go zrobiły bardzo radosne przedszkolaki.
Koń ostatecznie nie pojawił się na wystawie, ale Joasia się zabrała za tę sprawę i z tym koniem przemierzyła cały Reykjavik. Nie wiem, czym ona go woziła. Wysyłała mi zdjęcia. Koń jest w różnych miejscach: pod barem, na jakiejś ulicy, pod centrum kultury w Reykjaviku. Po prostu kompletne abstrakcje. Nie wiem, jak ten koń podróżował, ale podróżował. Ostatecznie chyba skończył w bibliotece, dzieci się nim bawiły.
A.K.: Czyli zbożny cel.
S.L.: Taaa, no. No to sobie pogadałam. (śmiech)
A.K.: Liczę na to, że dopiero zaczęłaś. (śmiech)
S.L.: Co jeszcze… Nie wiem, czy to co mówię jest jasne. O co chodzi, dlaczego…
A.K.: Teraz mi zbiłaś ćwieka. Co to znaczy „jasne”? Oczywiście, że jest jasne. Mówisz składną polszczyzną. Mówiłyśmy o Gotuj z Sasą, pretekst do tego, czym się zajmujemy akurat teraz, czyli…
S.L.: …gotowaniem.
A.K.: Muszę ci powiedzieć, że klęczenie nie jest moim ulubionym zajęciem (śmiech).
S.L.: I dobrze, bo musimy wstawać z kolan! Tak? No!
A.K.: (śmiech)
LODY Z CUKINII
S.L.: Pamiętam, że jak robiłyśmy odcinek Gotuj z Sasą to z jakiegoś powodu zrobiłam lody z cukinii. Na pewno da się zrobić dobre lody z cukinii. Ale te nie były dobre (śmiech). Oczywiście to nie przeszkadzało, ponieważ robiłyśmy tam różne bzdury kulinarne. Nie chodziło o to, żeby to było „zjadalne”. I wypuściłyśmy ten odcinek. Potem dostałam od kogoś wiadomość, że ma teraz w lodówce dwa kilogramy lodów z cukinii, które są obrzydliwe i że: „nie wie, co z nimi zrobić. Dzięki, Sasa!” (śmiech). Miałyśmy też wpływ na innych. Zły, dodam (śmiech).
A.K.: Są takie programy kulinarne, muszę powiedzieć, że bardzo je lubię, nikt w nich nic nie mówi, nie ma żadnego dźwięku, jedynie takie kojące dźwięki krojenia, stukania (sycząco-szumiący dźwięk moździerza). O, właśnie. O, to bardzo piękny dźwięk. Zrób tak więcej! (Sasa kręci tłuczkiem kamiennego moździerza po metalowym sitku kilkakrotnie, co daje efekt fali na piasku). Ale ten nasz „program” do takich nie będzie należał (śmiech). (dźwięk tarcia o metalowe sitko robi się głośniejszy).
S.L.: Tak pomyślałam, że można to przecedzić, bo tutaj są duże kawały, ale są też małe kawały cynamonu i jak się to przecedzi, to ma sens.
A.K.: Super. To jedziemy. Ja to tu wsypuję.
S.L.: No dobrze, czy potrzebujemy więcej cynamonu?
A.K.: Nie. Myślę, że taka łyżeczka powinna wystarczyć, zwłaszcza, że jest świeżo zmielony. Może szczypta soli. Jak zawsze.
S.L.: Soli? Ok, więc tak, muszę przyznać, że jak mi wyskoczyłaś z pomysłem, żeby robić chleb, to mi się przypomniało… W Łodzi nagrywałam z Joasią kilka rzeczy, między innymi do Gotuj z Sasą. Na przykład robiłyśmy parówki z bananami, sojowe.
A.K.: Ale w parówce był banan, czy…?
S.L.: Właśnie chyba coś takiego. Tak, tak, ja pamiętam, że to była próba, żeby to ze sobą połączyć. Co więcej, ja to później zjadłam.
A.K.: O, zapewne.
S.L.: Tak (śmiech)
A.K.: Nic nie może się zmarnować.
A.K.: No dobrze, ja ucieram skórkę z cytryny. Znowu coś mi spadło, a…
S.L.: …a ja mogę obrać banany.
A.K.: I rozmaślić.
S.L.: Rozmaślić?
A.K.: Tak, tak, widelczykiem.
S.L.: A może od razu z tym ciastem rozmaślić, czy nie?
A.K.: Może rozmaśl osobno.
S.L.: Osobno rozmaślić….
A.K.: Powinny być dojrzałe tak, że bardziej nie można, a jeszcze nie winne. W sensie fermentacji.
S.L.: No grubo. Mają piękny kolor.
A.K.: Specjalnie trzymałam je na tę okazję.
S.L.: Hihi. Ahm.
A.K.: Więc na pewno będą słodkie. I na pewno nie są zepsute, bo trzymałam je w lodówce. No dobra, to opowiadaj dalej. Ja byłam z tobą, chciałam powiedzieć, że na jednej wystawie, ale przypomniałam sobie, że właściwie to brałam udział w dwóch imprezach, na których byłaś.
S.L.: Tak, to możliwe. Trzeba zapytać Kacpra Szaleckiego, który jest moją pamięcią (śmiech).
A.K.: To ja ci przypomnę. Pierwsza to Tylko jeden dzień…
S.L.: Tak, tak. W istocie.
A.K.: …który się tak nazywał, ponieważ my, grupa Frakcja, zaprosiłyśmy się do was na jeden dzień, do Domu Mody Limanka, który mieścił się jeszcze na Jaracza.
S.L.: Jak to Limanka.
A.K.: Właśnie (śmiech). Otóż to. No więc to była pierwsza impreza. A druga, nie wiem czy sobie przypominasz, Matriarchart.
S.L.: A i owszem.
A.K.: Co robiłaś na tym Matriarcharcie, opowiedz.
S.L.: Nie pamiętam.
A.K.: Oprócz tego, że byłaś w futrze?
Część druga: Czarodziejka z Księżyca. Artystka non-stop.
S.L.: Czy my już nagrywamy?
Krzysztof Lewandowski: Nagrywamy, tylko… Nagrywamy.
S.L.: To się cieszę. Dobra.
PAZNOKCIE
A.K.: To jest też część projektu. Skracamy sobie czas czekając na ciasto, a jeszcze w dodatku Sasa jako artystka zajmuje się malowaniem paznokci.
S.L.: Lubię nail art, ponieważ jak sama nazwa wskazuje, nail art to też jest art.
A.K.: No ba.
S.L.: Wobec tego dobrze, poproszę dłonie, jedziemy. Widzę, że tu elegancko skórki poodsuwane, paznokcie długie. Miałam taki moment w swoim życiu – ponieważ nigdy wcześniej nie miałam sztucznych paznokci – że moja przyjaciółka, pozdrawiam Patrycję, zbierała na operację. Kasę. No niestety, NFZ nie sponsoruje osobom powyżej osiemnastego roku życia leczenia bardzo poważnej skoliozy w Polsce.
Może od razu drugą rękę.
No i ona zbierała po prostu hajs. Jakaś osoba, chyba jej koleżanka, której nie znam, wystawiła paznokcie na aukcję. Wylicytowałam za stówę zrobienie paznokci i ta dziewczyna mi je zrobiła. Neonowożółte. Musiałam pojechać do Warszawy, i od tej pory postanowiłam, że moje życie będzie się toczyło z plastikowymi paznokciami. I tak zostało. Zakupiłam cały zestaw i teraz jestem po prostu paznokciarą.
A.K.: Rozumiem.
S.L.: Tsk, tsk, myślę, że dam ci jakąś cieńszą bazę, żeby nie szaleć.
A.K.: Chyba nawet mam dość równe paznokcie.
S.L.: Tak, właśnie nie trzeba ci nakładać warstwowej bazy. Dobrze. Czekaj, jedziemy.
A.K.: A czy to jakiś kolor? A, to podkład pod podkład.
S.L.: To baza a kolor to sobie moja droga wybierz. Mogę ci pokazać, mam prawie wszystkie.
A.K.: Bosz. No dobra, to opowiadaj dalej.
S.L.: Zakupiłam sobie, właściwie dostałam od moich przyjaciół lampę. Podejrzewam że z „chińczyka” za bardzo małe pieniędze. Było to wystarczające, żeby się wkręcić. Zaczęłam robić ludziom paznokcie. Głównie robię je Kacprowi Szaleckiemu. Na przykład była sytuacja, kiedy zrobiłam Kacprowi bardzo długie, ostre, złote plastikowe szpony i okazało się, że tego samego dnia kiedy mu je zrobiłam, musiał pojechać na pogrzeb, więc był to kompletnie nietrafiony czas. Na szczęście udało mu się je zdjąć przed pogrzebem. Ale pamiętam, że wyobrażałam sobie, jak Kacper idzie na pogrzeb z tymi szponami orła, złotymi.
A.K.: Bo one mu „potopiańsko” się rymowały?
S.L.: Tak, no więc tam robiliśmy próby. Na żywym organizmie. Co więcej ja próbuję w swoim życiu…
Do lampy.
A.K.: A tego nie?
S.L.: Tego jeszcze nie.
Sasa włącza lampę, która utrwala bazę.
S.L.: Obawiam się, że w ogóle czeka mnie kombinowanie jak zarobić na to, żeby być artystką, ponieważ sprzedawanie obrazów… To się zdarza, oczywiście, jest wspaniałym wydarzeniem, ale nie jest wystarczające, żeby się utrzymać. Więc zaczęłam kombinować co robić, żeby się utrzymać jako artystka i moim ostatnim pomysłem są tatuaże. Za tydzień kupuję maszynkę i będę robić dziary. Ten pomysł mi podsuwali od dawna. Za bardzo nie chciałam. Ale głównie dlatego, że sama na sobie nie chcę mieć tatuażu. Jakieś drobne mam, ale to są takie pierdułki robione po pijaku na imprezie. Nie jestem osobą, która zbiera na tatuaż. Nigdy nie byłam. Ale chyba będą robić dziary. Bo po prostu trzeba z czego mieć hajs. A to jest całkiem fajna rzecz do robienia.
Teraz ten do lampy. Tymi, które są już utwardzone też najlepiej niczego nie dotykaj. Są utwardzone, ale jest dyspersja na nich.
Ja po prostu widzę przyszłość, że będę robić artystyczne paznokcie. To jest fascynująca rzecz. Jak się przejrzy takie panokcie wystawowe, to jest to naprawdę fascynujące.
A.K.: Co to znaczy „paznokcie wystawowe”?
S.L.: Laski robiące paznokcie naprawdę mają swoją subkulturę, swoje konkursy.
Dobra, daj drugą rękę. I tam z tym też nie dotykaj.
A.K.: Tak, trzymam rękę w powietrzu.
S.L.: To są takie rzeczy… Mnie to fascynuje. Od jakiegoś czasu zaczęłam malować paznokcie. Nie malować paznokcie sobie lub komuś, tylko malować je na obrazach. I właśnie je robię. Fascynujące są dla mnie te paznokcie wystawowe. Inspirują mnie w malarstwie, ponieważ one są, po pierwsze bardzo niepraktyczne, to znaczy są to paznokcie, które mają dziesięć, dwadzieścia centymetrów. To są takie potężne szpikulce, wyglądają jak szpikulec do lodu. Mają poprzyklejane na sobie takie rzeczy… Widywałam wszystko, dioramy typu farma, albo dzikie zwierzęta. Tam są normalnie poprzyklejane małe zwierzątka. To są scenografie zrobione na paznokciu. Ludzie mają z tym niesamowite odpały.
A.K.: Ale wiesz, tak się zastanawiam, pytam zupełnie serio, bo to jest faktycznie rodzaj fenomenu z tymi paznokciami. To jest super niepraktyczne. Z czego twoim zdaniem to wynika? Bo to, że wyszczupla rękę…
S.L.: To jest totalnie sztuka dla sztuki. To jest coś czego się nie nosi, bo te paznokcie na wystawy, ich się nie da nosić. One są naprawdę długie i mają przyczepione na dole łańcuszki. Mają jakieś rzeźby. To jest coś, co się ścina od razu po zrobieniu, po wyłonieniu zwycięzcy konkursu. To jest totalnie sztuka dla sztuki. Dokładnie jak wystawa psów rasowych. Taki klimat.
A.K.: Wcześniej wspominałaś o tych swoich fascynacjach kulturą japońską, fenomenami graficznymi…
S.L.: Tak, wychowałam się na mandze. Oczywiście, byłam dzieckiem „mangowym”.
A.K.: Rysowałaś?
CZARODZIEJKA Z KSIĘŻYCA
S.L.: Tak naprawdę zaczęłam rysować właśnie od mangi. Byłam wielką fanką Czarodziejki z Księżyca.
A.K.: No ba. Widziałam ten kubeczek! Jest śliczny.
S.L.: Tak, dostałam od przyjaciółki, bo razem oglądałyśmy Czarodziejkę z Księżyca, jak byłyśmy dzieciaczkami. Kultywujemy to. Do Czarodziejki z Księżyca odnoszę się cały czas w swojej twórczości, jakkolwiek to głupio brzmi.
A.K.: Nie brzmi, ma duży sens.
S.L.: W tej chwili, kiedy znowu zaczęłam malować… Bałam się zacząć malować z powrotem, kompletnie nie wiedziałam co mam malować, jak malować. Nie robiłam tego bardzo długo, a nie chciałam wracać do tego, co robiłam wcześniej na studiach. Wałkować tego samego stylu, tego samego tematu… Nie chciałam robić w kółko tego samego, więc zaczęłam się zastanawiać, co ja właściwie mam malować, za co się zabrać. Co uczynić tematem swojej sztuki (śmiech) i twórczości. Zawsze oczywiście wracam do tego komfortu, nostalgii dzieciństwa, do Czarodziejki z Księżyca. Jak nie wiem co malować, to maluję czarodziejkę z Księżyca. Czasami to jest w bardzo dziwnych formach i myślę, że trzeba troszkę wiedzieć, żeby to zauważyć, ale… Po prostu wzięłam pięć głównych postaci z pierwszej serii, to są wszystko magiczne dziewczynki, czarodziejki z różnych planet i zrobiłam wszystkie. Po kolei. Jestem zadowolona z tych obrazów. Zrobiłam to tylko po to, żeby dotknąć płótna z powrotem. Bo to jest trochę strach, jak się wraca po takiej przerwie.
A.K.: Trzeba sprawdzić patyczkiem.
S.L.: Dobra. Uuu. Dobrze wygląda. Czekaj…
S.L.: Wygląda właściwie na gotowy.
A.K.: A jest suchy patyczek?
S.L.: Suchy nie jest za bardzo. Mamy najniższą temperaturę, więc jeszcze co – dziesięć minut? Ok. Google, ustaw minutnik na dziesięć minut.
GOOGLE: Dobrze, dziesięć minut, zaczynamy teraz.
S.L.: Zaczynamy teraz, dobra.
A.K.: Co nam pokażesz w pracowni?
S.L.: W pracowni… Tam mam obrazki, które zaczęłam malować rok temu. To były moje rozmalowania. Tam są czarodziejki. Tam są paznokcie. Też ostatnio malowałam obraz, jeszcze go nie skończyłam, który jest moim traumatycznym doświadczeniem z Islandii. Byłam w Islandii robić wystawę z Joasią i tam pojechałam z paznokciami, a paznokcie…
Dawaj jeszcze na troszkę, na wszelki wypadek.
…trzeba co jakiś czas wymieniać, bo paznokcie rosną, a plastiki – wiadomo – nie. Joasia znalazła mi tam panią, Polkę, która się tym zajmuje. Wyglądała znajomo, miała czarne włosy, kolczyk w ustach, rzęsy, ale takie ogromne, wypełnione usta. Więc była mocno „into beauty”. No i ta pani, jak się za mnie zabrała, jak mi zaczęła szorować te paznokcie, to myślałam, że zawału dostanę.
A.K.: To co, to już?
S.L.: No tak, bo one wszystkie już były w lampie. Nie były?
A.K.: Nie pamiętam.
S.L.: Wrzuć je na wszelki wypadek, a te ci zmyję. To się czyści, ponieważ one mają taką warstwę dyspersyjną, której nie zmyjesz mydłem, więc to trzeba „ściągnąć” acetonem.
No i ta pani, która mnie przyjmowała, żeby mi paznokcie odświeżyć, przeraziła mnie totalnie, ponieważ używała pilnika jednorazowego, który był już wcześniej używany. To było widać. Wpadłam w panikę. Siedziałam tam, nie mogłam się ruszyć, bałam się tej laski. Ona była bardzo stanowcza i ja się jej zwyczajnie bałam. I zadrapała mnie. Skaleczyła mnie tym pilnikiem. Zobaczyłam oczami wyobraźni absolutnie wszystkie formy żółtaczki i HIV, które można było zobaczyć. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nic nie wykrztusiłam z siebie. Tylko: „hehehe, wszystko fajnie, wszystko fajnie”, uśmiechałam się i uciekłam stamtąd. Już po zrobionych paznokciach.
Daj. Nie w lampie. Daj im jeszcze pół minuty, żeby wyschły.
Rzadko doświadczam takich rzeczy, że mnie paraliżuje stres. Wyszłam stamtąd, byłam totalnie przerażona i ryczałam. To było dla mnie przerażające. I namalowałam o tym obraz. Kiedy byłam tam, na Islandii, wtedy wybuchł wulkan.
WULKAN Z PAZNOKCI
A.K.: Kilka lat temu?
S.L.: Nie, to było teraz. Teraz wybuchł drugi. On sobie cały czas eruptuje. Zresztą obok Reykjaviku. Załapałam się szczęśliwie zobaczyć ten wulkan z Joasią i z jej obecnym. To tak wszystko się we mnie „zagotowało”, że stworzyłam Wulkan z paznokci, który wam pokażę w pracowni.
Tak, to chyba wszystko.
A.K.: Bosz, już dawno nie miałam czegoś takiego. Dziecko będzie zachwycone.
A.K.: Dobra, zrobię zdjęcie ciastu. Foodporn.
S.L.: Oczywiście.
A.K.: Ale wygląda bardzo ładnie. Idziemy, Krzysztofie?
S.L.: A nie spróbujemy chlebka?
W kadrze pojawia się Krzysztof Lewandowski, Alicja zakłada marynarkę, Sasa mruczy i przecina wielkim nożem świeżo upieczony chlebek bananowy.
Słychać Bread and Roses na ukulele i gwizd.
Rozmawiały:
Sasa Lubińska i Alicja Kujawska
Muzyka: Bread and Roses na ukulele i gwizd
Miejsce: kuchnia Sasy w Łodzi, osiedle Manhattan
Sierpień 2021