Anka Leśniak
Katarzyna Mądrzycka-Adamczyk
Artystka Artystce
Anka Leśniak – Katarzyna Mądrzycka-Adamczyk
W dzierganiu jest moc, która może zmienić świat
KOSMOS I GUZIKI
Anka Leśniak: Dzień dobry. Spotykamy się dzisiaj na kolejnej odsłonie projektu Artystka Artystce. Jest to edycja łódzka, czyli artystki z grupy Frakcja rozmawiają z innymi łódzkimi artystkami. Moją gościnią jest Katarzyna Mądrzycka-Adamczyk, która zajmuje się szeroko pojętą tkaniną. Kasię kojarzę głównie z tego, że zawsze i wszędzie dzierga. Pierwszy raz spotkałyśmy się w 2017 roku podczas wystawy grupy Frakcja. Była to nasza pierwsza wystawa, której towarzyszył panel dyskusyjny Kobieta, artystka, aktywistka. W panelu brały udział Łódzkie Dziewuchy, między innymi ty Kasiu. Również tam dziergałaś. Mogłabyś opowiedzieć coś więcej o tej czynności na pograniczu sztuki i codzienności?
Katarzyna Mądrzycka-Adamczyk: Potwierdzam, dziergam cały czas. To już się stało moją obsesją. Robię to w każdym momencie, kiedy mam wolne ręce. Pierwsza praca, którą zaczęłam dziergać – w 2012 roku – Ja Luna, stała się początkiem cyklu. Kiedy zaczynałam, to nie wiedziałam jeszcze, że to będzie cykl. Miałam wtedy małą córeczkę, którą przed wyjściem do pracy odwoziłam na inne osiedle, potem musiałam udać się do pracy, a po pracy z powrotem do domu. W związku z tym wykorzystywałam momenty w transporcie publicznym, kiedy miałam wolne ręce i mogłam dziergać na przystankach, w autobusach, czy w tramwaju. Najpierw były to małe fragmenty, które później łączyłam w okręgi o średnicy mojego wzrostu. Zaczęło się od Luny, a później pomyślałam, że skoro jest już Luna, to powinno być i Słońce. Zainspirowało mnie też to, że dostałam dużo żółtych, złotych i pomarańczowych guzików i pomyślałam, że skoro mam materiał, to trzeba coś z nim zrobić. W momencie kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, dziergałam kolejny obiekt kosmiczny i to była Wenus. Poruszona ruchem kobiecym, który zaczął się mocno aktywizować z powodu odbierania kobietom praw w Polsce „wstrzymałam Słońce” i zabrałam się za Wenus. Do Wenus zaprosiłam inne osoby, które ofiarowały mi guziki, koraliki, przędze, żeby stać się częścią tego mojego kosmosu. Tak sobie dziergam od kilku lat, ale w międzyczasie dziergam też inne rzeczy.
A.L.: Wspominałaś o cyklu planet. Tutaj mamy jeszcze dwie planety czyli Jowisza i …
K.M-A.: Lunę.
A.L.: Opowiedz proszę dlaczego akurat te planety, czemu w ogóle planety i jak powstają te prace? Widzę, że jest to czasochłonne, najpierw dziergasz fragmenty, malutkie kółeczka, a potem je zszywasz w całość.
K.M-A.: Zaczęło się od Luny, choć tak naprawdę zaczęło się od fragmentu, małego kółka. Byłam na plenerze „teoretycznie” malarskim, ale miałam oczywiście ze sobą szydełko i przędzę i chciałam kawałek dzierganego kółka dołożyć do obrazu. Kiedy zaczęłam dziergać, to poczułam, że chcę zrobić coś więcej niż tylko takie małe kółeczko. Stąd pojawił się pomysł stworzenia dużej pracy – właśnie Luny czyli Księżyca. Księżyc kojarzy mi się z babcią, z którą do dziś o nim rozmawiam. Kiedy dzwonię do niej, to pytam się czy już widać pełnię u niej zza bloku czy jeszcze nie – ale też i z moją drugą babcią, która nauczyła mnie szydełkować i sama bardzo dużo szydełkowała i robiła na drutach. Dedykowałam tę pracę mojej mamie, która również szydełkuje (często robimy to razem) i mojej córce, czyli ważnym kobietom z mojej rodziny. Moja córka, wtedy kilkuletnia, dopiero zaczynała się uczyć mówić, a razem patrzyłyśmy w Księżyc i mówiła „kocham Księżyc”. Więc to były dla mnie ważne momenty bycia razem i kosmos… Księżyc jest obiektem okrągłym i każdy może inaczej go zinterpretować, zobaczyć w nim coś innego. Tak się zaczęło. Potem dzierganie tak mi weszło w nawyk, że nie mogłam przestać. Pojawił się więc pomysł, żeby powstał cały cykl Kosmosu. Kosmos jest dla mnie swobodną interpretacją, inspiracją. Pojawiają się kolejne obiekty kosmiczne i tak to trwa w nieskończoność i będzie trwało. Póki będę miała siłę, to będę dziergać.
Najpierw, tak jak wspomniałaś, są to małe kółeczka, które mieszczą się w kieszeni. Mogę w dowolnym momencie zatrzymać dzierganie, a potem wrócić do tej pracy. A później łączę wszystkie kółka w jeden duży obiekt o średnicy mojego wzrostu – 165 cm, żeby też podkreślić, że to jest mój prywatny kosmos. Nie jest to odtworzenie obiektów kosmicznych, tylko moje – w pewien sposób – ich odczuwanie i interpretowanie.
A.L.: Czyli ten kosmos się rozszerza, ale ma jakieś granice. Wcześniej nie wiedziałam, że kończysz pracę z planetą w momencie, kiedy osiąga rozmiar twojego wzrostu, twojej postaci.
K.M-A.: Tak, czasem się zdarza, że zrobię tych kółeczek więcej, w związku z tym te obiekty, kiedy je zaczynam montować, zaczynają na siebie nachodzić. Pojawiają się szczeliny, zagęszczenia, ale próbuję je jakoś ograniczyć. Chociaż wiem, że obiekty kosmiczne są figurami geometrycznymi, są to kule, nie płaskie kółka, to jednak, kiedy patrzę w niebo i patrzę w księżyc – w Lunę, to ona jest kółkiem, nie jest dla mnie kulą. Dlatego te obiekty nie są „przestrzennymi kulami” tylko płaskimi obiektami. Lubię wyobrażać sobie strukturę, fakturę jaka może się na tych obiektach pojawiać – patrzeć z żabiej perspektywy jak ona wygląda, jak można by się tutaj poruszać, jak oko „chodzi” po tej planecie i odkrywa różne zakamarki. Im więcej przyglądamy się prawdziwemu niebu, gdy patrzymy w kosmos, tym więcej jesteśmy w stanie zobaczyć gwiazd. Podobnie, im więcej patrzymy na moje obiekty, tym więcej odnajdujemy różnych elementów, guzików, koralików, cekinów.
Wszystkie te rzeczy są ofiarowane i znalezione, obsesyjnie szukam guzików i koralików, które ktoś zgubił. Pomimo, że podobno istnieje przesąd, że znaleziony guzik przynosi pecha i nie należy go zabierać, to ja takie guziki fotografuję i zbieram. Dla mnie znajduje się w nim nieznana historia osoby, która je nosiła. Mogę się pewnych rzeczy domyślać, rozpoznając czy jest to guzik od sukienki, od pościeli czy od płaszcza, czy to jest guzik od kobiecego czy dziecięcego ubrania. Ale też bardzo podoba mi się taka zabawa i odnajdowanie w cudzych guzikach swoich wspomnień, że na przykład kiedyś miałam koszulkę z podobnym guzikiem. Jeśli chodzi o ofiarowane guziki, nie zaznaczam, że są od konkretnej osoby, bo w każdym guziku możesz znaleźć coś swojego.
A ZUPA I ŚWIAT KIPI…
A.L.: Opowiadałyśmy o kosmosie, a teraz zeszłyśmy do mikrohistorii – osobistych, ludzkich. Patrzę na ten obiekt który mam przed sobą, jakby to powiedział Marcel Duchamp „assisted readymade” – obiekt znaleziony, przysposobiony do sztuki, plus to co do niego dodałaś. Czyli można powiedzieć, że rozmawiamy tu o kosmosie, a zupa kipi…
K.M-A.: Tak, zgadza się.
A.L.: Może na chwilę przerwę pracę z przędzą, podniosę ten garnek i go pokażę. Mogłabyś powiedzieć coś więcej o jego strukturze, o tym, co się z niego „wylewa”, wysnuwa?
K.M-A.: „Kipi z niego” dziergana struktura, trochę podobna do Luny, mniej więcej w podobnym czasie ta praca powstawała. Użyłam tutaj garczka, którego rzeczywiście używałam kiedyś do gotowania. Tytuł tej pracy to Ja dziergam a tu kipi. To jest praca o tym jak ciężko mnie, ale nie tylko, jako kobiecie i jako matce, pogodzić z tymi rolami swoją działalność artystyczną. Bo jeżeli tworzę, to nie wykonuję domowych obowiązków.
Moja córka, czy też to, że zaszłam w ciążę, zainspirowało mnie, żeby z malarstwa, kolaży, które wcześniej robiłam i rzeźb, przerzucić się na szydełko, w którym mogę w dowolnym momencie przerwać „robotę” i do niej później wrócić.
Ale z drugiej strony często w tej swojej twórczości się zapominam. Popadam w proces twórczy i… ziemniaki mogą wykipieć. Takie przyziemne sprawy utrudniają tworzenie, ale są też pewną formą inspiracji. Ta codzienność, z którą się w jakiś sposób zmagam, jest dla mnie inspiracją. I nie tylko prywatne sprawy, ale również polityczne czy publiczne pojawiają się w moich pracach.
A.L.: Tutaj jest jeszcze drugi garnek. I tam są przywołane sprawy polityczno-społeczne, ale też klimatyczne. Z niego też kipi.
K.M.-A.: Tak, Ja dziergam a świat wrze. Szydełko jest dla mnie narzędziem komunikowania się – kiedy coś wydziergam, to jest mi wtedy łatwiej opowiadać o pewnych rzeczach. To jest praca o kryzysie klimatycznym i o tym, że temperatura na ziemi wzrasta, giną kolejne gatunki zwierząt, niedługo może ludzie wyginą. W tej pracy również wykorzystałam gotowe przedmioty, nie tylko garczek, ale również plastikowe figurki zwierząt domowych i egzotycznych oraz takie przędze jak bandaż, kabel, sznurek do peklowania szynki czy używany do robienia pieczeni. Te wszystkie zwierzęta są tutaj zaplątane, jest też żyłka wędkarska.
Z jednej strony każdy zajmuje się swoimi sprawami, można podejmować prywatne decyzje, żeby ograniczać foliówki, ograniczać spożywanie mięsa czy też całkowicie z niego zrezygnować, podobnie z nabiałem. Tylko tak naprawdę co to zmienia? Staram się robić coś prywatnie, mówić o tym w swojej twórczości, a temperatura się podnosi… Jeżeli systemowo nie nastąpią żadne zmiany, jeśli nadal będziemy opierać się głównie na węglu, przemysłowym chowie zwierząt, który również wpływa na gazy, które pojawiają się w atmosferze, to niestety, dobrze to nie wróży.
Tutaj pojawiają się elementy „kołowe”, bo ja dosłownie i w przenośni „dziergam na okrągło”, a więc są tu elementy, które trochę przypominają mandalę. Jest to dla mnie forma medytacji. Ta praca przypomina trochę łapacz snów. Tylko w tym przypadku sen, który się pojawia, może być koszmarem. Takim koszmar, który zapewniamy zwierzętom, wykorzystywanym przez ludzi.
DZIERGANE JEST POLITYCZNE
A.L.: Tutaj wychodzimy z tej sfery domowej, prywatnej, od tego jak ty się zmagasz z rzeczywistością jako artystka, jako matka i jak w tej rzeczywistości próbujesz, i jak udaje ci się znaleźć sposób na swoją twórczość, jak ją modyfikujesz, żeby była możliwa. I oprócz tego aspektu codziennego, prywatnego, nasyconego twoją energią, twoimi historiami i historiami innych ludzi… – tutaj już się nam coś plącze (dotyczy to przędzy, którą rozsupłują artystki podczas rozmowy), ale może to jest à propos tego co chcemy powiedzieć, czyli naszej rzeczywistości, w której tak jak mówisz temperatura się podnosi. I to nie tylko temperatura klimatu, ale tego co się dzieje na świecie, w Polsce, czyli wzrasta ilość postaw faszystowskich, nietolerancji, ograniczanie praw kobiet…
K. M.-A.: Odczłowieczania innych ludzi. To jest najbardziej przerażające. Próbuję zabrać głos w tej sprawie. Na tyle, na ile potrafię. Umiem dziergać, więc robię to za pomocą dziergania. Wenus wstrzymała Słońce, pomimo tego, że Słońce było już prawie wydziergane. Praca nad nim została wstrzymana po to, żeby zrobić Wenus. Kolejną planetą był Jowisz, który – znowu – wstrzymał Marsa, bo miałam silną potrzebę, żeby zrobić pracę, która jest poświęcona LGBT+, osobom tęczowym, więc to jest tęczowy Jowisz. Są tutaj tęczowe włóczki, wszystkie kolory, przeróżne faktury, a wszystko jest nakryte białymi, bądź przezroczystymi guzikami. Bo nawet ta biel nie jest jednoraka, też jest różna. Uważam, że w tej różnorodności jest piękno i trzeba o nie dbać, troszczyć się o nie i zwracać uwagę na ważne tematy. Niekoniecznie jestem dobra „w gadce”, ale wyrażam się za pomocą szydełka.
A.L.: Wyraziłaś się bardzo mocno w pracy Siostrzeństwo. Ile ta praca ma metrów?
K.M.-A.: Kilkanaście. To jest zmienne, ponieważ jest to dzianina, która jest elastyczna. Jest to transparent, który powstał jakiś czas temu. Jego pierwsza odsłona, to pojedyncze kółeczka z literkami, nałożone na czarne parasolki. Ten napis powstawał kolektywnie. Odbyło się kilka spotkań, na które mogły przyjść różne osoby, wspólnie podziergać i porozmawiać. Wszelkie takie robótki sprawiają, że ręce są zajęte, ale buzia się nie zamyka. I to jest fajne, bo buduje relację. To jest wspólnie, aktywnie spędzony czas. To nie jest oglądanie telewizji, gdzie w milczeniu siedzi się obok siebie. Przy robótkach można rozmawiać. Tak jak tutaj. Obie mamy zajęte ręce, ale cały czas rozmawiamy.
Siostrzeństwo dziergałam z różnymi osobami. Pomagała mi też moja mama. Udało mi się w tym czasie pojechać do Krakowa i spotkać z moją przyjaciółką, która mieszka za granicą i wtedy też zabrałam włóczkę i razem to robiłyśmy. To było dla mnie bardzo ważne, że możemy zrobić coś razem. A później to Siostrzeństwo połączyłam, wdziergałam w jeden transparent. I ten transparent cały czas się zmienia. Był na Kongresie Kobiet czy na Pikniku Rodzinnym Łódzkich Dziewuch. Kiedy spotykamy się w ramach konkretnego wydarzenia, Siostrzeństwo jest do niego „dołączone” i można dopleść doń swój siostrzany warkocz. Pojawiło się tutaj trochę tasiemek, trochę sznureczków. Każdy może dodać coś od siebie i dołączyć do Siostrzeństwa. Silnie wierzę, że wszyscy ludzie będą nie tylko braćmi, ale i siostrami, co świetnie pokazała Joanna Sokołowska na wystawie pod tym właśnie tytułem: I wszyscy ludzie będą siostrami. To mnie zainspirowało nie tylko do działania artystycznego, ale też do zadbania o relacje międzyludzkie i relacje między kobietami. Trzeba się zatroszczyć o siebie nawzajem.
A.L.: To wspólne dzierganie rzeczywiście buduje relacje. Nawiązuje do spotkań, które kiedyś odbywały się na wsi. Kobiety spotykały się, rozmawiały, dziergały. Jak widać w tym dzierganiu jest moc. I to jest taka moc, która może zmienić świat. Możemy zacząć od drobnego gestu na szydełku, a potem on się zmienia w ogromny transparent, który niesie kilka lub kilkanaście osób. To już jest coś bardzo widocznego w przestrzeni publicznej.
K.M.-A.: Dla mnie też jest to bardzo ważne, że transparent podróżował poza Łódź. Był na manifestacji w Warszawie, na której byłam, ale też pojechał do Rzeszowa, gdzie nie mogłam być. Pojechały dziewczyny z Łodzi i zabrały Siostrzeństwo do Rzeszowa – do województwa, w którym wszystkie szpitale podpisały klauzulę sumienia.
Myślę, że to są takie symboliczne gesty, które wydawać by się mogło, że nic nie znaczą, ale jednak dodają otuchy. Dlatego ja lubię sztukę włókna, bo ona jest miękka, ciepła, blisko ciała. Tym dla mnie też jest siostrzeństwo, taką wzajemną troską, że może ja mam dobrze, ale to nie znaczy, że inni mają równie dobrze jak ja. Tak więc to wspólna troska i pewien podobny sposób myślenia i troszczenia się o siebie nawzajem.
A.L.: Jeszcze mamy trochę nici do rozplątania, a druga część naszej akcji przed nami. Myślisz, że damy radę?
K.M.-A.: Tak, damy radę.
SZYDEŁKOWANIE A CZARNA DZIURA
A.L.: Patrząc na kolor, sięgam po to, co mam po swojej prawej stronie, czyli takie kółka, które dziergasz z materiału, wydawałoby się najmniej do tego odpowiedniego, materiału, który w ogóle nie kojarzy się z dzierganiem. Są to taśmy filmowe, taśmy magnetofonowe. To są ciekawe obiekty, ponieważ kiedyś wszystko rejestrowało się na takich właśnie taśmach, teraz one już wyszły z użycia. Ty dokonujesz swoistego recyclingu.
K.M.-A.: Tak, jest to znowu taka sytuacja, która pokazuje jak bardzo inspirują mnie inne osoby i to, co się dzieje wokół. Kiedy zaczęłam dziergać Kosmos i podjęłam decyzję, że nie skończę tylko na Lunie i Słońcu, zaczęły się pojawiać kolejne obiekty, których jest już kilkanaście, to jedna z moich koleżanek powiedziała: „Ale jak to? Kosmos bez czarnej dziury? Musisz zrobić czarną dziurę.” I zaczęłam się zastanawiać jak tę czarną dziurę zrobić? Z czego? Pojawił się pomysł, żeby ją zrobić z kaset video i kaset magnetofonowych. Dla mnie przędzą jest wszystko, co można przerobić w podłużny obiekt, który można w jakiś sposób zagospodarować szydełkiem. I właśnie ta czarna dziura wsysa i obraz i dźwięk, i jak już coś zassie, to już nie można tego wyciągnąć. I tak samo, kiedy te wszystkie podarowane mi kasety video, kasety magnetofonowe zostaną zadziergane, to już nie będziemy mieli dostępu do tych dźwięków, ani do filmów, które są tam ukryte. Zostanie to zassane na zawsze, ale też w jakiś sposób utrwalone, coś z tego powstanie. I tak krok po kroku, dziergam kolejne taśmy video i magnetofonowe, aż powstanie z tego znowu obiekt o średnicy mojego wzrostu, który będzie tą czarną dziurą.
A.L.: Kiedy patrzę na to co tutaj dziergasz, to przypominam sobie moją jedyną pracę, którą udziergałam, zabrało mi to dwa tygodnie. Była to praca pod tytułem Michalina Zuch Dziewczyna na łódzkiej kamienicy. Myślę, że twoje prace też by fantastycznie wyglądały w przestrzeni publicznej. To był taki moment, kiedy dobierałam różne środki do tego, żeby przywołać postaci kobiece w przestrzeni miejskiej, w tym postać Michaliny Tatarkówny – włókniarki, która była najważniejszą osobą w mieście przez ponad dekadę i która miała jeszcze do niedawna swoją ulicę na łódzkim Widzewie. Ale „w ramach dekomunizacji” ta ulica już nie istnieje. Przywołałam jej postać hasłem, tekstem na fasadzie, i zastanawiałam się co zrobić w oknach. I pomyślałam, że pajęczyna jest tym co byłoby dobrą metaforą tego, co się w życiu Michaliny stało. Właściwie do dzisiaj nie wiemy jak ją oceniać, jej biografia jest „kontrowersyjna”. Przez niektórych ta postać jest uwielbiana, ceniona, inni wskazują na jej komunistyczne korzenie, które z gruntu uważają za złe i niewłaściwe. Jakby nie było legitymizowała reżim. Wtedy znalazłam pomysł na wydzierganie tej pajęczyny i nauczyłam się jednego ściegu, który nazywa się ściegiem łańcuszkowym. Wydziergałam, nie pamiętam ile dokładnie okien z „pajęczynami”, ale dużo.
K.M.-A.: Pajęczynka na szydełku jest też formą mandali, która jak najbardziej jest mi bliska. Mam taką teorię, że wszystko się w kosmosie łączy. Nie tylko w moim kosmosie, gdzie niektóre przędze pojawiają się w różnych obiektach, ale w życiu też wszystkie jesteśmy połączone. Zrobiłaś pracę, która jest podobna do mojej, a więc wszystko się ze sobą splata, łączy i przeplata.
OBDZIERGANA KURA DOMOWA I ŁÓDZKA AWANGARDA
A.L.: Kasiu, ty robisz takie prace, gdzie nie tylko dziergasz, ale też obdziergujesz pewne przedmioty. Co to znaczy obdziergiwać?
K.M-A.: Według mnie to jest nadawać nowe znaczenie, ale też trochę zmiękczać. Zdecydowałyśmy się na użycie noża, ostrego, twardego – połączenia metalu i drewna – przedmiotu, którym można pokroić chleb, ale też zrobić komuś krzywdę. Za pomocą włóczki można trochę ten przedmiot oswoić, zminimalizować jego ostre kanty, i – jak to się mówi – ocieplić jego wizerunek tą przędzą.
Lubię zabawy słowne, kiedy nadaję tytuł swoim pracom. Czasem ten tytuł już jest, zanim praca powstanie, czasem pojawia się, kiedy praca jest gotowa. To takie zabawy słowne, tak jak teraz z „ocieplaniem wizerunku”, który można interpretować na różne sposoby. Ta wieloznaczność interpretacji i podejścia do tematu jest dla mnie bardzo inspirująca.
A.L.: Patrzę na obiekt, o którym jeszcze nie wspomniałyśmy, może go wyjmę… To kura, która jest obdziergana. Powiedz, skąd wzięłaś ten wizerunek kury?
K.M.-A.: To jest model anatomiczny kury, który znalazłam w zaprzyjaźnionej szkole w Szczekocinach. Po tym jak zaczęłam pracować w Muzeum Sztuki w Łodzi, pojechałam tam na pierwszą wizytę studyjną, ponieważ w tym miejscu przez kilka lat mieszkał Władysław Strzemiński i Katarzyna Kobro, a także Henryk Stażewski. Jest to mała miejscowość, w której jednak wiele się działo i wiele się dzieje. Tę kurę znalazłam na stosie przedmiotów przeznaczonych do wyrzucenia. I jak ją zobaczyłam… nie mogłam się jej oprzeć, więc ją zabrałam. Dość szybko została nazwana przez moje koleżanki i kolegów z muzeum Krystyną. Jest to kura domowa: Gallus Gallus Domesticus. Uszyłam jej sukienkę. Chciałam ją trochę osłonić, ponieważ jak się odchyli falbanki, to możemy zobaczyć, że z jednej strony są mięśnie, a z drugiej wnętrzności. Można też zobaczyć jajko w środku. Chciałam ją więc osłonić, ponieważ była dla mnie naga, wyzbyta pewnej intymności, więc zrobiłam jej sukienkę. Sukienka jest w kolorze niebieskim, dlatego, że akurat w tym kolorze miałam ofiarowane włóczki. Przeważnie dziergam z rzeczy, które ktoś mi podarował. Bardzo rzadko coś kupuję – wykorzystuję gotowe materiały. Z tej samej włóczki zrobiłam też sukienkę dla mojej córki i często ta praca prezentowana jest w takim dyptyku – Kura Domowa i dziewczęca sukienka. Bo chcąc nie chcąc, pewne schematy wkładamy swoim dzieciom – córkom, synom. Ta kura jest też dziełem, które cały czas jest w procesie i się zmienia, podobnie jak Siostrzeństwo. Bo Kura na przestrzeni lat modyfikuje swoje poglądy…
A.L.: Teraz ma maseczkę…
K. M-A.: Tak, maseczka jest ostatnim elementem, który został dodany, w zeszłym roku.
A.L.: Ma też inne elementy garderoby.
K. M-A.: Pierwotnie miała berecik „z antenką”, jako że do tej sukienki i do tytułu Kura Domowa, berecik z antenką bardzo mi pasował. A później, kiedy sama zaczęłam się zajmować prawami kobiet i myśleć o kobietach, które mają trudniej niż ja, i kiedy zaczęło powstawać Siostrzeństwo, włączyłam się w międzynarodowy projekt pussy head czyli tak zwanych kociapek – czapek, które są symbolem ruchów feministycznych, pomyślałam, że zrobię też taką kociapkę dla mojej Kury. W związku z tym berecik został odłożony i pojawiła się kociapka. Później, siedząc w domu „na lockdownie” pomyślałam, że koronawirus, który bardzo zmienił sytuację wielu osób, też wpłynął na sytuację kury domowej. A więc pojawiła się taka korona na czapeczce i maseczka z błyskawicą. Jest to też nawiązanie do akcji, w której brałam udział, gdzie nie tylko szyłam maseczki – była to oddolna inicjatywa, gw której różne osoby wspólnie szyły maseczki – i była taka akcja „maska to nie knebel”. To, że zostały ograniczone prawa do zgromadzeń, do wychodzenia ludzi na ulicę, spowodowało że znowu zaczęło się gmeranie przy prawach kobiet, głosowanie nad kolejnymi ograniczeniami. W związku z tym pojawiła się akcja łącząca z jednej strony rozdawanie maseczek osobom potrzebującym, z informowaniem o tym, co się aktualnie próbuje w sejmie znowu przegłosować i stąd ta maseczka z błyskawicą. Niestety nadal jest to aktualne, trzeba pilnować praw kobiet, praw osób nieheteronormatywnych, bo cały czas ktoś na nie dybie. Te prawa nie są dane raz na zawsze, tylko trzeba na nie uważać i być czujnym. Tak jak kura, która też musi być czujna i uważać czy nie ma jakichś zagrożeń i musi dbać o siebie i swoje kurczaczki.
DZIERGANIE NIE USTANIE
A.L. Tak, te prawa rzeczywiście nie są nam dane raz na zawsze. Pamiętam, że jeszcze dziesięć, piętnaście lat temu, kiedy mówiłam, że robię sztukę feministyczną, to sugerowano mi, że to jest takie „oldschoolowe” i że będę wrzucona do jakieś szufladki. Miałam wrażenie, że kobiety w Polsce, w większości w ogóle nie wiedziały po co im feminizm. Też oczywiście byłam uczona informacji zmanipulowanych. Można by tak powiedzieć, kiedy się trochę poczyta na ten temat, że kobiety „otrzymały w Polsce prawa wyborcze”. Oczywiście nie otrzymały tych praw, tylko je sobie wywalczyły. Kobiety tak intensywnie działały w latach przed I wojną światową w strukturach Polskiej Partii Socjalistycznej, w strukturach aktywistycznych, że to im się po prostu należało, że nie dało się tych praw „nie dać”. Chociaż takie zakusy były. Józef Piłsudski bardzo się wahał. A potem w latach 90. dałyśmy sobie odebrać prawo do aborcji i już trwało takie status quo. Jak widać, jeśli się pozwoli na coś takiego, to później to idzie coraz dalej. Tak jak mówisz, ciągle ktoś dybie na prawa mniejszości i każde zawirowanie społeczne może być pretekstem do tego, żeby te prawa ograniczyć.
Powoli będziemy się zbliżać do końca naszej rozmowy. Odkładam Kurę na nasz ołtarzyk. Wyszła nam tutaj taka struktura ołtarzowa. I berecik też odkładam, gdyby Kura miała ochotę zmienić nakrycie głowy.
Jak idzie dzierganie naszego noża, obdziergiwanie?
K. M-A.: Dziergam, ale nóż jest ostry i przecina włóczkę. Więc pomimo mojej próby ocieplenia jego wizerunku, to jednak nóż cały czas jest ostrym nożem, który włóczkę kaleczy i przecina. Ale jeżeli obdziergam go wystarczająco dużo razy, tak jak nasze babki i prababki wystarczająco dużo razy walczyły i upominały się o prawa kobiet i przekonywały wiele osób do tego, że kobietom prawa po prostu się należą, to się uda. A więc nie poddaję się temu, że w paru miejscach włóczka została teraz przecięta. Wykorzystam cały kłębek, żeby ten nóż obdziergać, żeby on stracił tę swoją niszczącą funkcję.
A.L.: Czyli cały czas jesteśmy w procesie i to od nas zależy, czy się nie poddamy.
K. M.-A.: Tak, od naszej cierpliwości. To taki upór. Czasem jest to żmudny upór. Od wielu lat istniał w Polsce „kompromis aborcyjny”, który de facto nie do końca był kompromisem, ale tak to zostało nazwane. Później nawet to zostało zlikwidowane. Ale ważne żeby się nie poddawać, nie przejmować trudnościami, a działać, walczyć, edukować. To jest długoterminowy proces, tak jak dziergania nie robi się w trzy minuty, tylko też jest to długotrwały proces, który wymaga cierpliwości, powtarzalności. Pewne gesty muszą być powtórzone, żeby w końcu coś się zadziało. Dla mnie to jest metafora walczenia do końca, czy też pracy u podstaw, żeby to robić i robić, i robić.
A.L.: Ale też trzeba mieć świadomość, że nigdy nie ma tego końca, kiedy osiągniemy te prawa o które walczymy, kiedy już zapanuje ten tak zwany spokój. Jeżeli się uda zrobić tak, że każdy będzie miał w społeczeństwie swoją przestrzeń – każdy kto nie narusza praw innych i nie odbiera innym prawa do egzystencji i godności, to może się okazać, że jest „za spokojnie”. I, że znowu uznaliśmy, że to jest coś co jest nam dane na zawsze…
K.M.-A.: I znowu ktoś to będzie chciał odebrać, więc trzeba być czujnym
A.L.: Tak, trzeba być czujnym i trzeba cały czas działać.
Kasiu, dziękuję za rozmowę.
K.M-A: I co? I dziergam cały czas.
A.L.: I dziergamy dalej…
Łódź 2021